Witam, informuję, że blog zostaje przeniesiony pod następujący adres: marcinbrixen.pl
Tam zostaną przeniesione znajdujące się tutaj wpisy oraz będą pojawiać się nowe notki.
Obecny blog zostanie po jakimś czasie usunięty.
sobota, 25 lutego 2017
niedziela, 5 lutego 2017
Śląsk i patologia
Siedzę sobie i głaszczę kota.
Janek otwiera drzwi i wchodzi, ale nie ten, kogo się spodziewałem, tylko ten drugi,
- O - mówię zdumiony. - A gdzie Mateusz?
- Tłumaczy - wyjaśnia tamten i siada.
- Wziął się za pracę??? - Janek jest kompletnie zaskoczony.
- Się tłumaczy. Z faktur - wyjaśnia tamten. - Ja za niego. Kojarzy mnie pan chyba?
- Nie - mówię i głaszczę kota.
Tamten jest speszony.
- Radomir jestem.
- Trudne imię - wzdycham. - Minister mi się skarży - wskazuję głową Janka - że niszczycie środowisko.
- On! - Radomir krzyczy w uniesieniu. - To ja się powinienem na niego skarżyć! Morderca przyrody! Wy wszyscy tacy sami! Miała być dobra zmiana! A wy co? Tak, jak poprzednicy, konsumujecie żubry! Sam widziałem jego wczoraj w restauracji sejmowej jak zamawiał!
- Co zamawiał? - pytam.
- Dwa żubry zamówił i skonsumował!
- Widziałeś pan kiedyś żubra? - wtrąca się Janek. - W życiu jednego bym nie zjadł, nie mówiąc o dwóch!
- Ale zamawiał pan!
- Zamawiałem! Ale nie carpaccio tylko piwo!
Zasłaniam się kotem, żeby nie było widać, że się śmieję.
- No dobrze - mówię wreszcie. - Zaprosiłem tu pana, choć właściwie Janek powinien z panem porozmawiać. Jak można być tak nieekologicznym?
- Że co? - Radomir zdziwiony.
Janek się rozpala. Mówi o pozyskiwaniu drewna, produkcji papieru...
- Do rzeczy - irytuję się, bo kot zaczyna mi się wyrywać.
- ...a wy to wszystko od razu buch do śmietnika! - konkluduje Janek. - Zero szacunku do matki natury!
- A, to o to chodzi - Radomir kiwa głową. - Cieszę się, że panowie to zauważyli9. To pokazuje, że nasza akcja ma sens.
- Tylko co chcieliście przez to pokazać? - pyta Janek.
- Chcieliśmy pokazać wasz agresywny język. Jego miejsce jest na śmietniku. To tam powinny trafić takie sformułowania jak... - i tu Radomir patrzy na mnie - ...jak "na Śląsku jest najwięcej patologii". To powiedział pan, panie prezesie.
Głaszczę kota.
- No tak, ale wyrwał pan moje słowa z kontekstu. A był to kontekst niezwykle ważny. Ja to mówiłem w Sosnowcu.
- Przecież to właśnie Śląsk!
- I widzisz Janek, z geografii też są kiepscy - sięgam po kartkę. - Ale niech będzie. Przekonał mnie pan. Cofnę swoje słowa. Za drzwiami są dziennikarze. Niech im pan to odczyta z łaski swojej.
Radomir czyta kartkę. Czekam czy się zorientuje. Nie. Wstaje, otwiera drzwi, błyskają flesze. Czyta głośno.
- ...po długich i usilnych namowach przychylam się do zdania pana Radomira... Nie można mówić, że na Śląsku jest największa patologia. Ona jest największa wszędzie!
Oklaski.
Radomir zamyka drzwi.
- No i widzi pan? - mówię. - To nie było takie trudne, prawda? Dziękuję panu. tobie, Janek, też. Weź mi tu przyślij ministra rolnictwa. Muszę z nim pomówić o żywcu.
- Ohoh0! - ożywia się Radomir. - Znowu o piwie?
- Nie, proszę pana, o wieprzowinie.
Janek wychodzi i zabiera tamtego ze sobą.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
Janek otwiera drzwi i wchodzi, ale nie ten, kogo się spodziewałem, tylko ten drugi,
- O - mówię zdumiony. - A gdzie Mateusz?
- Tłumaczy - wyjaśnia tamten i siada.
- Wziął się za pracę??? - Janek jest kompletnie zaskoczony.
- Się tłumaczy. Z faktur - wyjaśnia tamten. - Ja za niego. Kojarzy mnie pan chyba?
- Nie - mówię i głaszczę kota.
Tamten jest speszony.
- Radomir jestem.
- Trudne imię - wzdycham. - Minister mi się skarży - wskazuję głową Janka - że niszczycie środowisko.
- On! - Radomir krzyczy w uniesieniu. - To ja się powinienem na niego skarżyć! Morderca przyrody! Wy wszyscy tacy sami! Miała być dobra zmiana! A wy co? Tak, jak poprzednicy, konsumujecie żubry! Sam widziałem jego wczoraj w restauracji sejmowej jak zamawiał!
- Co zamawiał? - pytam.
- Dwa żubry zamówił i skonsumował!
- Widziałeś pan kiedyś żubra? - wtrąca się Janek. - W życiu jednego bym nie zjadł, nie mówiąc o dwóch!
- Ale zamawiał pan!
- Zamawiałem! Ale nie carpaccio tylko piwo!
Zasłaniam się kotem, żeby nie było widać, że się śmieję.
- No dobrze - mówię wreszcie. - Zaprosiłem tu pana, choć właściwie Janek powinien z panem porozmawiać. Jak można być tak nieekologicznym?
- Że co? - Radomir zdziwiony.
Janek się rozpala. Mówi o pozyskiwaniu drewna, produkcji papieru...
- Do rzeczy - irytuję się, bo kot zaczyna mi się wyrywać.
- ...a wy to wszystko od razu buch do śmietnika! - konkluduje Janek. - Zero szacunku do matki natury!
- A, to o to chodzi - Radomir kiwa głową. - Cieszę się, że panowie to zauważyli9. To pokazuje, że nasza akcja ma sens.
- Tylko co chcieliście przez to pokazać? - pyta Janek.
- Chcieliśmy pokazać wasz agresywny język. Jego miejsce jest na śmietniku. To tam powinny trafić takie sformułowania jak... - i tu Radomir patrzy na mnie - ...jak "na Śląsku jest najwięcej patologii". To powiedział pan, panie prezesie.
Głaszczę kota.
- No tak, ale wyrwał pan moje słowa z kontekstu. A był to kontekst niezwykle ważny. Ja to mówiłem w Sosnowcu.
- Przecież to właśnie Śląsk!
- I widzisz Janek, z geografii też są kiepscy - sięgam po kartkę. - Ale niech będzie. Przekonał mnie pan. Cofnę swoje słowa. Za drzwiami są dziennikarze. Niech im pan to odczyta z łaski swojej.
Radomir czyta kartkę. Czekam czy się zorientuje. Nie. Wstaje, otwiera drzwi, błyskają flesze. Czyta głośno.
- ...po długich i usilnych namowach przychylam się do zdania pana Radomira... Nie można mówić, że na Śląsku jest największa patologia. Ona jest największa wszędzie!
Oklaski.
Radomir zamyka drzwi.
- No i widzi pan? - mówię. - To nie było takie trudne, prawda? Dziękuję panu. tobie, Janek, też. Weź mi tu przyślij ministra rolnictwa. Muszę z nim pomówić o żywcu.
- Ohoh0! - ożywia się Radomir. - Znowu o piwie?
- Nie, proszę pana, o wieprzowinie.
Janek wychodzi i zabiera tamtego ze sobą.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
niedziela, 22 stycznia 2017
Zespół "Kworum"
Siedzę sobie i głaszczę kota.
- Ale dlaczego ja na perkusji? - pyta Marek wyraźnie zdziwiony.
- W zespole rockowym - mówię - musi być perkusja.
- Nie dam rady pogodzić obowiązków minister i gitarzystki - martwi się Ela.
- Ja jestem gitarzystką! Ty grasz na basie - przypomina Jolanta.
- Bas to też gitara, tylko inna - tłumaczę.
- Jak się gra na perkusji? - pyta Marek.
- Pałeczkami - odpowiada nasza rzeczniczka Beata. - Ale, panie prezesie, o ile instrumenty obsadził pan perfekcyjnie, to wokalista... Sądzę, że są lepsi kandydaci niż przewodniczący naszego klubu Ryszard...
- To bez znaczenia.
- Jak to: bez znaczenia? Panie prezesie, wokalista jest bardzo ważny! A głos Ryszarda...
- Ryszard nie będzie śpiewał - mówię - idźcie po drugiego Ryszarda. Tego nowoczesnego.
Beata wychodzi.
- Jadłem coś kiedyś pałeczkami, trudno to było - martwi się Marek.
Beata wraca razem z drugim Ryszardem.
- Czego? - Ryszard jakby zachmurzony. - Przeszkadzacie mi. Właśnie się pakowałem...
- Muszę cię poinformować o jednej rzeczy - od razu przechodzę do rzeczy. - Kworum jest na tej sali.
Beata tłumaczy Ryszardowi co to jest kworum.
- Chyba sobie żartujecie - Ryszard patrzy na mnie podejrzliwie. - Te kilka osób co tu siedzi to jest kworum?
- Oczywiście - mówię - Beata daj ulotkę.
I Ryszard czyta:
- Zespół rockowy "Kworum", w składzie: wokal: Ryszard, gitara: Jolanta, bas: Ela, perkusja: Marek...
- Tylko ja gram na perkusji? - nie może uwierzyć Marek. - A tu tyle bębenków!
Ryszard kontynuuje:
- ...zespół obsługuje muzycznie wesela, chrzciny, komunie i stypy, a także wszelkie inne imprezy i uroczystości. Co to jest? Co to ma być?
- Kworum. Zespół - tłumaczę. - Jak potrzebne jest kworum na sali to wystarczą te cztery osoby i już jest.
Ryszard patrzy na mnie podejrzliwie. Widzę, że mi nie wierzy. Wpadł na jakiś pomysł, bo podnosi palec.
- Acha! Ale wasz zespół pisze się z dużej litery, a wymagane jest kworum pisane z małej litery. To nie to samo! Gramatyka jest ważna!
- Sam piszesz się z kropką z przodu zamiast z tyłu - mówię - więc nie bądź teraz taki gramatyczny.
Ryszard spogląda na mnie takim wzrokiem, jakbym siedział na kasie na lotnisku i mu powiedział, że został tylko jeden bilet na Maderę. Wychodzi trzaskając drzwiami.
- Perkusista w której ręce trzyma te pałeczki?
- Wiesz co, Marek - mówię - ty już nie będziesz grać na perkusji.
- Ale ja już prawie umiem! Jeszcze chwila i już wiedział co i jak!
- No nie, nie.
Reszta zespołu w szoku i pytają mnie jak oni w takim razie mają grać bez perkusisty.
- Wcale - mówię.
- Racja! - przytaknął mi nasz Ryszard. - Przecież my tak naprawdę mamy być kworum na głosowaniach!
- Też nie - mówię - nowoczesny ma rację, sama nazwa zespołu to za mało. To nie jest prawdziwe kworum.
- Więc my nie mamy racji?!- Jolanta jest wstrząśnięta.
- Nie.
- No to po co to wszystko? - Ela jest zdumiona.
- Bo teraz Ryszard pójdzie i opowie to wszystko Grzegorzowi. Grzegorz mu nie uwierzy i się pokłócą. I o to chodziło.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
- Ale dlaczego ja na perkusji? - pyta Marek wyraźnie zdziwiony.
- W zespole rockowym - mówię - musi być perkusja.
- Nie dam rady pogodzić obowiązków minister i gitarzystki - martwi się Ela.
- Ja jestem gitarzystką! Ty grasz na basie - przypomina Jolanta.
- Bas to też gitara, tylko inna - tłumaczę.
- Jak się gra na perkusji? - pyta Marek.
- Pałeczkami - odpowiada nasza rzeczniczka Beata. - Ale, panie prezesie, o ile instrumenty obsadził pan perfekcyjnie, to wokalista... Sądzę, że są lepsi kandydaci niż przewodniczący naszego klubu Ryszard...
- To bez znaczenia.
- Jak to: bez znaczenia? Panie prezesie, wokalista jest bardzo ważny! A głos Ryszarda...
- Ryszard nie będzie śpiewał - mówię - idźcie po drugiego Ryszarda. Tego nowoczesnego.
Beata wychodzi.
- Jadłem coś kiedyś pałeczkami, trudno to było - martwi się Marek.
Beata wraca razem z drugim Ryszardem.
- Czego? - Ryszard jakby zachmurzony. - Przeszkadzacie mi. Właśnie się pakowałem...
- Muszę cię poinformować o jednej rzeczy - od razu przechodzę do rzeczy. - Kworum jest na tej sali.
Beata tłumaczy Ryszardowi co to jest kworum.
- Chyba sobie żartujecie - Ryszard patrzy na mnie podejrzliwie. - Te kilka osób co tu siedzi to jest kworum?
- Oczywiście - mówię - Beata daj ulotkę.
I Ryszard czyta:
- Zespół rockowy "Kworum", w składzie: wokal: Ryszard, gitara: Jolanta, bas: Ela, perkusja: Marek...
- Tylko ja gram na perkusji? - nie może uwierzyć Marek. - A tu tyle bębenków!
Ryszard kontynuuje:
- ...zespół obsługuje muzycznie wesela, chrzciny, komunie i stypy, a także wszelkie inne imprezy i uroczystości. Co to jest? Co to ma być?
- Kworum. Zespół - tłumaczę. - Jak potrzebne jest kworum na sali to wystarczą te cztery osoby i już jest.
Ryszard patrzy na mnie podejrzliwie. Widzę, że mi nie wierzy. Wpadł na jakiś pomysł, bo podnosi palec.
- Acha! Ale wasz zespół pisze się z dużej litery, a wymagane jest kworum pisane z małej litery. To nie to samo! Gramatyka jest ważna!
- Sam piszesz się z kropką z przodu zamiast z tyłu - mówię - więc nie bądź teraz taki gramatyczny.
Ryszard spogląda na mnie takim wzrokiem, jakbym siedział na kasie na lotnisku i mu powiedział, że został tylko jeden bilet na Maderę. Wychodzi trzaskając drzwiami.
- Perkusista w której ręce trzyma te pałeczki?
- Wiesz co, Marek - mówię - ty już nie będziesz grać na perkusji.
- Ale ja już prawie umiem! Jeszcze chwila i już wiedział co i jak!
- No nie, nie.
Reszta zespołu w szoku i pytają mnie jak oni w takim razie mają grać bez perkusisty.
- Wcale - mówię.
- Racja! - przytaknął mi nasz Ryszard. - Przecież my tak naprawdę mamy być kworum na głosowaniach!
- Też nie - mówię - nowoczesny ma rację, sama nazwa zespołu to za mało. To nie jest prawdziwe kworum.
- Więc my nie mamy racji?!- Jolanta jest wstrząśnięta.
- Nie.
- No to po co to wszystko? - Ela jest zdumiona.
- Bo teraz Ryszard pójdzie i opowie to wszystko Grzegorzowi. Grzegorz mu nie uwierzy i się pokłócą. I o to chodziło.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
wtorek, 17 stycznia 2017
Koszulka dla Mateusza
Siedzę sobie i głaszczę kota.
Wchodzi nasza rzeczniczka, Beata.
- Już - mówi.
Zostawiam kota pod opieką Jolanty i wychodzę z Beatą. W sali, w której ma się odbyć konferencja, czeka już mnóstwo dziennikarzy. I jest też on.
Zaczyna się.
- Panie prezesie, pierwsze pytanie! Dlaczego zgodził się pan na spotkanie z przewodniczącym Mateuszem?
- Cóż - mówię - powodów jest kilka. Między naszymi ugrupowaniami nie układało się najlepiej. Uznałem, że dla dobra nas wszystkich lepiej będzie poszukać tego co nas łączy niż tego co nas dzieli.
- Dzieli właśnie - Mateusz nerwowo mnie w ręku plik kartek i powoli przesuwa się do mnie. - Chciałbym panu wręczyć.
Wiem, oczywiście, że chce wręczyć i co chce wręczyć. To jest to, po co nalegał, aby w ogóle zorganizować tę konferencję. To dlatego tak mnie wzywano, wyzywano i nalegano abyśmy się spotkali na konferencji poświęconej demokracji. To oczywiście tylko pretekst. On ma podejść i wręczyć kartki, mają to sfotografować i pokazać wszystkie telewizje i gazety.
Co jest w tych papierach? To też nieistotne. Z tego co mi mówili "pakiet demokratyczny", żądania, wezwania i nalegania aby było tak jak było, czyli demokratycznie.
Mateusz przysuwa się coraz bliżej. Spoglądam na Beatę, pora zaczynać.
Beata podchodzi do mnie i wręcza mi zawiniątko.
Odwracam się i podaję je Mateuszowi. Jest zaskoczony, zapomina, że ma mi podać dokumenty i chwyta to, co mu podaję.
Nie puszczam ręki, przytrzymuję paczkę, migają flesze.
Cofam rękę, Mateusz ogląda co mu podałem. Rozwija. To koszulka, czyli jak to młodzi mówią t-shirt. Na przedzie ma cytat "Warto być przyzwoitym" i podobiznę Włodka.
- Dziękuję - mówi zaskoczony Mateusz i usiłuje przełożyć w rękach koszulkę i dokumenty. Odwraca koszulkę tyłem, a tam napis "Wartość 'warto' wynosi 120 tysięcy".
Migają flesze.
Mateusz spogląda na mnie i wyciąga w moją stronę papiery, ja jednak odchodzę w bok i stają przy mikrofonie.
- Cieszę się, że przewodniczący Mateusz znalazł chwilę, aby się ze mną spotkać. Jak już mówiłem, powodów było kilka. Pierwszy z nich to ten, że prawdopodobnie było to nasze ostatnie spotkanie w tym gronie.
Zapadła cisza i ktoś z sali pyta "jak to?".
- Bardzo prosto - mówię - zarząd chce odwołać pana Mateusza z funkcji przewodniczącego. Więc chyba już się nie spotkamy jak prezes z przewodniczącym...
- Skąd pan wie... - pyta drewnianym głosem Mateusz.
- Z Tweetera - odpowiadam swobodnie. - Co, nie słyszał pan, że regiony robią przeciw panu rebelię? Nie? Naprawdę nic? Nawet ze Szczecina? No to chyba faktycznie powinni pana odwołać.
- A inne powody? - pada z sali.
- Kiedy przewodniczący Mateusz przestanie być przewodniczącym zapewne odda się sprawom rodzinnym. Z tego co wiem, wreszcie będzie mógł widywać dzieci. Ze swej strony niezwykle mi przyjemnie poinformować pana Mateusza, że będzie mógł przekazać swoim dzieciom radosną nowinę. Otóż nasza partia pochyli się nad ich losem i wielu innych dzieci. Postaramy się, aby osoby uchylające się od płacenia alimentów przekazywały jednak jakieś świadczenia. Nie ma sensu zaostrzanie kar, ci ludzie nie powinni siedzieć w więzieniu, oni powinni pracować. Przymusowo. A pieniądze będą przekazywane dzieciom.
Mateusz już nie podaje mi papierów. Stoi i słucha.
- To wszystko. Dziękuję państwu - mówię i wychodzę.
Wracam z Beatą do gabinetu.
- Świetnie pan wypadł.
- Wiem - siadam w fotelu, kot już jest przy mnie. - Wypisujcie fakturę.
- Za co?
- Jak to za co? Za koszulkę.
- A ile...
- Piętnaście tysięcy z groszami. Dokładną kwotę sprawdźcie sobie sami. Faktura ma być na ten ich komitet., Tylko nie zapomnijcie wpisać, że za koszulkę Mateusza. Ciekawi mnie, jak się będzie tłumaczył.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
Wchodzi nasza rzeczniczka, Beata.
- Już - mówi.
Zostawiam kota pod opieką Jolanty i wychodzę z Beatą. W sali, w której ma się odbyć konferencja, czeka już mnóstwo dziennikarzy. I jest też on.
Zaczyna się.
- Panie prezesie, pierwsze pytanie! Dlaczego zgodził się pan na spotkanie z przewodniczącym Mateuszem?
- Cóż - mówię - powodów jest kilka. Między naszymi ugrupowaniami nie układało się najlepiej. Uznałem, że dla dobra nas wszystkich lepiej będzie poszukać tego co nas łączy niż tego co nas dzieli.
- Dzieli właśnie - Mateusz nerwowo mnie w ręku plik kartek i powoli przesuwa się do mnie. - Chciałbym panu wręczyć.
Wiem, oczywiście, że chce wręczyć i co chce wręczyć. To jest to, po co nalegał, aby w ogóle zorganizować tę konferencję. To dlatego tak mnie wzywano, wyzywano i nalegano abyśmy się spotkali na konferencji poświęconej demokracji. To oczywiście tylko pretekst. On ma podejść i wręczyć kartki, mają to sfotografować i pokazać wszystkie telewizje i gazety.
Co jest w tych papierach? To też nieistotne. Z tego co mi mówili "pakiet demokratyczny", żądania, wezwania i nalegania aby było tak jak było, czyli demokratycznie.
Mateusz przysuwa się coraz bliżej. Spoglądam na Beatę, pora zaczynać.
Beata podchodzi do mnie i wręcza mi zawiniątko.
Odwracam się i podaję je Mateuszowi. Jest zaskoczony, zapomina, że ma mi podać dokumenty i chwyta to, co mu podaję.
Nie puszczam ręki, przytrzymuję paczkę, migają flesze.
Cofam rękę, Mateusz ogląda co mu podałem. Rozwija. To koszulka, czyli jak to młodzi mówią t-shirt. Na przedzie ma cytat "Warto być przyzwoitym" i podobiznę Włodka.
- Dziękuję - mówi zaskoczony Mateusz i usiłuje przełożyć w rękach koszulkę i dokumenty. Odwraca koszulkę tyłem, a tam napis "Wartość 'warto' wynosi 120 tysięcy".
Migają flesze.
Mateusz spogląda na mnie i wyciąga w moją stronę papiery, ja jednak odchodzę w bok i stają przy mikrofonie.
- Cieszę się, że przewodniczący Mateusz znalazł chwilę, aby się ze mną spotkać. Jak już mówiłem, powodów było kilka. Pierwszy z nich to ten, że prawdopodobnie było to nasze ostatnie spotkanie w tym gronie.
Zapadła cisza i ktoś z sali pyta "jak to?".
- Bardzo prosto - mówię - zarząd chce odwołać pana Mateusza z funkcji przewodniczącego. Więc chyba już się nie spotkamy jak prezes z przewodniczącym...
- Skąd pan wie... - pyta drewnianym głosem Mateusz.
- Z Tweetera - odpowiadam swobodnie. - Co, nie słyszał pan, że regiony robią przeciw panu rebelię? Nie? Naprawdę nic? Nawet ze Szczecina? No to chyba faktycznie powinni pana odwołać.
- A inne powody? - pada z sali.
- Kiedy przewodniczący Mateusz przestanie być przewodniczącym zapewne odda się sprawom rodzinnym. Z tego co wiem, wreszcie będzie mógł widywać dzieci. Ze swej strony niezwykle mi przyjemnie poinformować pana Mateusza, że będzie mógł przekazać swoim dzieciom radosną nowinę. Otóż nasza partia pochyli się nad ich losem i wielu innych dzieci. Postaramy się, aby osoby uchylające się od płacenia alimentów przekazywały jednak jakieś świadczenia. Nie ma sensu zaostrzanie kar, ci ludzie nie powinni siedzieć w więzieniu, oni powinni pracować. Przymusowo. A pieniądze będą przekazywane dzieciom.
Mateusz już nie podaje mi papierów. Stoi i słucha.
- To wszystko. Dziękuję państwu - mówię i wychodzę.
Wracam z Beatą do gabinetu.
- Świetnie pan wypadł.
- Wiem - siadam w fotelu, kot już jest przy mnie. - Wypisujcie fakturę.
- Za co?
- Jak to za co? Za koszulkę.
- A ile...
- Piętnaście tysięcy z groszami. Dokładną kwotę sprawdźcie sobie sami. Faktura ma być na ten ich komitet., Tylko nie zapomnijcie wpisać, że za koszulkę Mateusza. Ciekawi mnie, jak się będzie tłumaczył.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
sobota, 14 stycznia 2017
Legalny budżet
Siedzę sobie i głaszczę kota.
Mariusz opowiada co tam u niego w ministerstwie. Nagle otwierają się drzwi i wpada Grzegorz. I od progu zaczyna krzyczeć.
- Może najpierw dzień dobry – mówię.
Grzegorz zaskoczony coś tam duka, wreszcie siada przy moim biurku.
- Ktoś cię prosił, żebyś usiadł? Nie rządź się – burczy Mariusz.
Zaśmialiśmy się razem z kotem, bo udał mu się ten dowcip jak mało co.
Ale Grzegorz, widzę, nadal zły.
- Co to jest? – pyta.
- Karma dla kota – mówię – zagraniczna, boście wszystkie polskie fabryki sprzedali.
- To, co to jest, ja się pytam – i kładzie mi na biurko jakiś papier.
- No co, czego nie rozumiesz? To pokwitowanie odbioru diety poselskiej.
- Zawsze było inne? Czemu je zmieniliście?
Mariusz poprawia krawat i mówi:
- Dobra zmiana.
- Na czym ta zmiana polega? – pytam.
- Tu, dopisali, o – Grzegorz obraca kartkę tak, abym mógł przeczytać. Zakładam okulary, kot w tym czasie próbuje zabrać Grzegorzowi kartkę.
- Zostaw – mówię.
Grzegorz zostawia kartkę i siada.
- Do kota mówiłem... No, niech tam. Co my tu mamy... „Ja, niżej podpisana, podpisany, kwituję odbiór diety poselskiej i tym samym uznaję legalność źródła mojego dochodu”.
- Zbigniew wymyślił – dodaje pospiesznie Mariusz.
- A konsultował z jakimś prawnikiem?
Mariusz, widzę, nie wie co powiedzieć, więc na wszelki wypadek wyjaśniam, że to żart. Grzegorz niby się śmieje, po uprzejmości, i mówi:
- Nadal uważamy, że budżet jest nielegalny.
- Podpiszesz to? – pytam.
- Nie podpiszę.
- No to nie dostaniesz diety.
- Ja wam...! Ja was...!
- No i do kogo pójdziesz na skargę? Do Donalda?
Tu już nawet Mariusz od razu zorientował się, że żartuję.
- Jakim prawem?! – Grzegorz się spina.
- To z troski o was – nadal głaszczę kota.
- Ładna mi troska!
- Tak, Grzegorz, to z troski. Nasz system sprawowania władzy jest...
- ...faszystowski!
- Daj spokój Grzegorz, to, że przegraliście, to nie znaczy, że cały świat to faszyzm. Chodzi mi o to, że jeśli porównasz nasz sposób sprawowania władzy, a wasz, to możemy mówić o pewnym braku kongruencji.
Grzegorz mruga oczami, widzę, że nie wie o czym mówię, ale jest twardy, nie pyta. Pewno po wyjściu zaraz zagoni młodych od siebie do internetu żeby mu poszukali co znaczy kongruencja. Mariusz sięga dyskretnie po smartfona i stuka po ekranie.
- Wiesz Grzegorz dlaczego wygraliśmy? My naprawdę troszczymy się o ludzi. O was też. Nie mogę pozwolić, żebyście czerpali pieniądze z nielegalnego źródła. To jest, te, no...
- Paserstwo – podpowiada Mariusz stukając zawzięcie.
- Właśnie. Wziąłbyś pieniądze z nielegalnego budżetu, Grzegorz, i co? I Mariusz by cię musiał aresztować.
Grzegorz zaciska zęby, sapie, wywraca oczami, w końcu podpisuje papier i wychodzi. Za drzwiami widzę, kłębi się tłum.
- Zwycięstwo!!! – krzyczy Grzegorz i macha podpisaną przez siebie listą. Błyskają flesze, podnieceni dziennikarze przekrzykują się z pytaniami.
- Nawet drzwi nie zamknął – mruczę do kota. – Co za maniery.
Mariusz rozumie od razu, wstaje i idzie. Wypycha Grzegorza na korytarz, odmawia komentarza i zamyka drzwi.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
Mariusz opowiada co tam u niego w ministerstwie. Nagle otwierają się drzwi i wpada Grzegorz. I od progu zaczyna krzyczeć.
- Może najpierw dzień dobry – mówię.
Grzegorz zaskoczony coś tam duka, wreszcie siada przy moim biurku.
- Ktoś cię prosił, żebyś usiadł? Nie rządź się – burczy Mariusz.
Zaśmialiśmy się razem z kotem, bo udał mu się ten dowcip jak mało co.
Ale Grzegorz, widzę, nadal zły.
- Co to jest? – pyta.
- Karma dla kota – mówię – zagraniczna, boście wszystkie polskie fabryki sprzedali.
- To, co to jest, ja się pytam – i kładzie mi na biurko jakiś papier.
- No co, czego nie rozumiesz? To pokwitowanie odbioru diety poselskiej.
- Zawsze było inne? Czemu je zmieniliście?
Mariusz poprawia krawat i mówi:
- Dobra zmiana.
- Na czym ta zmiana polega? – pytam.
- Tu, dopisali, o – Grzegorz obraca kartkę tak, abym mógł przeczytać. Zakładam okulary, kot w tym czasie próbuje zabrać Grzegorzowi kartkę.
- Zostaw – mówię.
Grzegorz zostawia kartkę i siada.
- Do kota mówiłem... No, niech tam. Co my tu mamy... „Ja, niżej podpisana, podpisany, kwituję odbiór diety poselskiej i tym samym uznaję legalność źródła mojego dochodu”.
- Zbigniew wymyślił – dodaje pospiesznie Mariusz.
- A konsultował z jakimś prawnikiem?
Mariusz, widzę, nie wie co powiedzieć, więc na wszelki wypadek wyjaśniam, że to żart. Grzegorz niby się śmieje, po uprzejmości, i mówi:
- Nadal uważamy, że budżet jest nielegalny.
- Podpiszesz to? – pytam.
- Nie podpiszę.
- No to nie dostaniesz diety.
- Ja wam...! Ja was...!
- No i do kogo pójdziesz na skargę? Do Donalda?
Tu już nawet Mariusz od razu zorientował się, że żartuję.
- Jakim prawem?! – Grzegorz się spina.
- To z troski o was – nadal głaszczę kota.
- Ładna mi troska!
- Tak, Grzegorz, to z troski. Nasz system sprawowania władzy jest...
- ...faszystowski!
- Daj spokój Grzegorz, to, że przegraliście, to nie znaczy, że cały świat to faszyzm. Chodzi mi o to, że jeśli porównasz nasz sposób sprawowania władzy, a wasz, to możemy mówić o pewnym braku kongruencji.
Grzegorz mruga oczami, widzę, że nie wie o czym mówię, ale jest twardy, nie pyta. Pewno po wyjściu zaraz zagoni młodych od siebie do internetu żeby mu poszukali co znaczy kongruencja. Mariusz sięga dyskretnie po smartfona i stuka po ekranie.
- Wiesz Grzegorz dlaczego wygraliśmy? My naprawdę troszczymy się o ludzi. O was też. Nie mogę pozwolić, żebyście czerpali pieniądze z nielegalnego źródła. To jest, te, no...
- Paserstwo – podpowiada Mariusz stukając zawzięcie.
- Właśnie. Wziąłbyś pieniądze z nielegalnego budżetu, Grzegorz, i co? I Mariusz by cię musiał aresztować.
Grzegorz zaciska zęby, sapie, wywraca oczami, w końcu podpisuje papier i wychodzi. Za drzwiami widzę, kłębi się tłum.
- Zwycięstwo!!! – krzyczy Grzegorz i macha podpisaną przez siebie listą. Błyskają flesze, podnieceni dziennikarze przekrzykują się z pytaniami.
- Nawet drzwi nie zamknął – mruczę do kota. – Co za maniery.
Mariusz rozumie od razu, wstaje i idzie. Wypycha Grzegorza na korytarz, odmawia komentarza i zamyka drzwi.
Siedzę sobie i głaszczę kota. Nie wiem, dlaczego ludzie nie lubią polityki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)